






59. Royal Gunpowder Mills, czyli Orzeł Wylądował (I)
Napisane przez
Blitz Wölf
,
w
Militaria, reko i szpej
15 May 2015
·
1876 wyświetleń
Czwartego maja Anno Domini 2015 spędziłam cały boży dzień na Royal Gunpowder Mills - organizowana była tam impreza z grupami rekonstrukcji historycznej i pokaz możliwości lotniczych Spitfire'a - cud, miód i orzeszki po prostu. Jako że każda grupa chciała się jakoś wyróżnić, dochodziło do dość zabawnych sytuacji z udziałem Bogu ducha winnych cywilów...
Kiedy wraz ze znajomą mijałam obozowisko Brytoli, jeden z żołnierzy stał na środku drogi (a raczej dróżki) i informował ludzi, że dalej jest niebezpiecznie, BO NIEMCY. Kiedy mimo wszystko starałyśmy się przedostać przez zastawioną blokadę (która i tak była tylko dla picu i do ozdoby), rozpoczął konwersację:
- Chcecie przejść, tak?
- Taaak...
- Ale tam są Niemcy.
- Nie szkodzi.
- Jeśli z własnej woli chcecie przejść na niemiecką stronę, to chyba raczej do lekarza powinnyście iść.
I sanitariusza z lazaretu zawołał. Zwiałyśmy.
W jednym z niemieckich obozów (Jezu, jak to brzmi...) jakiś dziadek spojrzał na mnie, wciągnął pod drutem "kolczastym" zrobionym ze sznurka, usadził na jakiejś skrzyni (chyba z amunicją), założył mi hełm na łepetynę i kazał "strzelać" z karabinu maszynowego (bodajże MG 42, ale głowy za to nie dam). Nie był on załadowany, ale i tak ludzie poza obozowiskiem stanęli poza zasięgiem pukawy i przeszli dopiero wtedy, kiedy odłożyłam broń. Dziadek gadał po angielsku o lugerach (miał dwie sztuki) i wypuścił mnie dopiero po zakończeniu swych opowieści.
W obozowisku grupy "First to Fight" (Polacy odtwarzający Karpatczyków) zauważyłam brudną, niemiecką flagę ze swastyką walającą się po trawie. Zapytałam, co to tutaj robi, co kobieta przebrana za Pestkę skwitowała krótkim wycieraczka musi być - i podeptała energicznie flagę ze szczególnym uwzględnieniem hakenkreuza.
Tato kazał mi pstrykać zdjęcia. Samolotowi. Latającemu. Telefonem. Na fociszczach wygląda jak mucha...
Kiedy wraz ze znajomą mijałam obozowisko Brytoli, jeden z żołnierzy stał na środku drogi (a raczej dróżki) i informował ludzi, że dalej jest niebezpiecznie, BO NIEMCY. Kiedy mimo wszystko starałyśmy się przedostać przez zastawioną blokadę (która i tak była tylko dla picu i do ozdoby), rozpoczął konwersację:
- Chcecie przejść, tak?
- Taaak...
- Ale tam są Niemcy.
- Nie szkodzi.
- Jeśli z własnej woli chcecie przejść na niemiecką stronę, to chyba raczej do lekarza powinnyście iść.
I sanitariusza z lazaretu zawołał. Zwiałyśmy.
W jednym z niemieckich obozów (Jezu, jak to brzmi...) jakiś dziadek spojrzał na mnie, wciągnął pod drutem "kolczastym" zrobionym ze sznurka, usadził na jakiejś skrzyni (chyba z amunicją), założył mi hełm na łepetynę i kazał "strzelać" z karabinu maszynowego (bodajże MG 42, ale głowy za to nie dam). Nie był on załadowany, ale i tak ludzie poza obozowiskiem stanęli poza zasięgiem pukawy i przeszli dopiero wtedy, kiedy odłożyłam broń. Dziadek gadał po angielsku o lugerach (miał dwie sztuki) i wypuścił mnie dopiero po zakończeniu swych opowieści.
W obozowisku grupy "First to Fight" (Polacy odtwarzający Karpatczyków) zauważyłam brudną, niemiecką flagę ze swastyką walającą się po trawie. Zapytałam, co to tutaj robi, co kobieta przebrana za Pestkę skwitowała krótkim wycieraczka musi być - i podeptała energicznie flagę ze szczególnym uwzględnieniem hakenkreuza.
Tato kazał mi pstrykać zdjęcia. Samolotowi. Latającemu. Telefonem. Na fociszczach wygląda jak mucha...
Jak Ci słabo wyszły, wyślij im takie:
Tylko nie mów skąd je masz.